Nov 26, 2022
Pełnej wersji podcastu posłuchasz w aplikacji Onet
Audio.
W sumie moglibyśmy sobie nieco podworować z Andrzeja Dudy. Oto pan
prezydent stał się najlepszy na świecie przynajmniej w jednej
dyscyplinie. Jest otóż jedynym liderem państwa, który dwa razy dał
się nabrać rosyjskim trollom o barwnych ksywkach Vovan oraz Lexus.
Bliscy Kremlowi nabieracze wyspecjalizowali się w wydzwanianiu do
światowych liderów i podawaniu się za innych światowych liderów.
Tak na to patrząc, prezydent powinien się poczuć doceniony — jest
tak ważny, że już dwa razy postanowili ośmieszyć właśnie jego.
Do pierwszej wtopy doszło 2 lata temu, kiedy zadzwonili do Dudy,
podając się za sekretarza generalnego ONZ. To była niezła beka —
tamten „António Manuel de Oliveira Guterres” opowiadał Dudzie, że
zadzwonił do niego Rafał Trzaskowski i przekonywał, że to on wygrał
wybory prezydenckie w 2020 r. Naprawdę, można było boki zrywać.
Teraz było mniej śmiesznie — Vovan oraz Lexus wydzwonili prezydenta
Dudę udając „Emmanuela Macrona” w absolutnie strategicznym
politycznie i militarnie momencie: w nocy z 15 na 16 listopada,
kilka godzin po tym, gdy w Przewodowie na Lubelszczyźnie spadł
pocisk ze Wschodu, zabijając dwóch mężczyzn. Podczas gdy władza
była tamtej nocy wyjątkowo oszczędna w komunikatach dla
społeczeństwa, to Duda był wobec „Macrona” wyjątkowo wylewny —
dzięki czemu Kreml szybko się dowiedział, jaka jest ocena sytuacji
ze strony polskich władz. Prezydenta nie zaalarmował ani wschodni
akcent „Macrona” ani jego antyukraińskie uwagi.
Oświadczenie Kancelarii Prezydenta, wydane po ujawnieniu przez
trolli nagrania, przekonuje, że: „W trakcie połączenia Prezydent
Andrzej Duda zorientował się po nietypowym sposobie prowadzenia
rozmowy przez rozmówcę, że mogło dojść do próby oszustwa i
zakończył rozmowę“.
To bzdura — twórcy „Stanu Wyjątkowego” prezentują obszerne
fragmenty nagrania, zwracając uwagę, że Duda wcale gwałtownie nie
zakończył rozmowy. Co więcej — wylewnie się z „Emmanuelem”
pożegnał. Zresztą dwa lata temu, gdy „Guterres” dopytywał go, czy
Polska odbierze Ukrainie Lwów, prezydent z całą powagą oświadczył:
„Nie ma o tym dyskusji w Polsce. Teraz to część Ukrainy”. A to
dowodzi, że wtedy także nie zdawał sobie sprawy, że został
nabrany.
Widać zatem wyraźnie, że przez 2 lata ani Kancelaria Prezydenta,
ani prezydenckie Biuro Bezpieczeństwa Narodowego nie wyciągnęły
żadnych wniosków z tamtej wtopy i nie stworzyły szczelnego systemu
komunikacji z sojusznikami. Rosjanie pokazali, że nawet w
krytycznym momencie potrafią zagrać Dudzie i naszym służbom na
nosie.
Twórcy „Stanu Wyjątkowego” — dziennikarze Onetu Andrzej Stankiewicz
oraz Kamil Dziubka — obserwowali już niejedną prezydenturę. Co do
zasady, przez te 3 trzy dekady nie było ani jednej sprawnie
funkcjonującej Kancelarii Prezydenta. Ale nawet na tle marnych
kancelarii Wałęsy, Kwaśniewskiego, Kaczyńskiego i Komorowskiego,
otoczenie obecnego prezydenta bije rekordy wpadek.
Kolejny przykład z minionych dni. Kilka dni po uderzeniu
ukraińskiej rakiety w Przewodowie niemiecka minister obrony
Christine Lambrecht zadeklarowała, że Berlin może przysłać do
Polski swe antyrakiety Patriot do pomocy w ochronie naszego
nieba.
I zaczął się kontredans. Szef gabinetu Dudy Paweł Szrot —
rozmiłowany w medialnym brylowaniu i kancelaryjnym zamordyzmie —
oznajmił, że to świetny pomysł. „Stanowisko prezydenta Andrzeja
Dudy jest tutaj najzupełniej precyzyjne. Te rakiety powinny bronić
polskiego terytorium i polskich obywateli” — stwierdził. Kilka
godzin później Duda oznajmił jednak, że „z wojskowego punktu
widzenia najlepiej byłoby, gdyby, te rakiety znajdowały się na
terytorium Ukrainy”.
W sumie ten zgrzyt między prezydentem a szefem jego własnego
gabinetu potwierdza, że — choć nie ma żadnych kontaktów między
Pałacem Prezydenckim a prezesem Kaczyńskim — Duda i jego ekipa
mentalnie tkwią po uszy w PiS. Wszak w samym PiS wcześniej doszło
do podobnych rozdźwięków. Dzień po niemieckiej propozycji minister
obrony Mariusz Błaszczak najpierw podniecony wydzwaniał do Berlina
i ogłaszał, że chętnie przyjmie pomoc. Tyle, że szybko dostał po
łapkach od prezesa. Wystarczyło, że Kaczyński wygłosił „swoje
prywatne zdanie”, że niemieckie Patrioty powinny trafić na Ukrainę
— i Błaszczak natychmiast strzelił obcasami.
Biedny Błaszczak nie zrozumiał, że przyjmowanie niemieckich
antyrakiet wraz z niemiecką obsługą nie wpisuje się w wyborczy
scenariusz Kaczyńskiego, w którym Niemcy są IV Rzeszą, inspirują
Unię do ataków na Polskę oraz winne są nam reparacje. O mały włos
Błaszczak uczyniłby z PiS partię niemiecką — a w scenariuszu
Kaczyńskiego partia niemiecka to opozycja.
To robienie cyrku wokół bezpieczeństwa — wszak wszyscy uczestnicy
tej dyskusji wiedzą, że żadne Patrioty nie trafią na Ukrainę. To po
prostu politycznie i militarnie niemożliwe. Po pierwsze, to
strategiczna broń NATO — bez zgody Amerykanów nie trafi poza
granice sojuszu. Po wtóre, Ukraińcy nie znają tego sprzętu, a
przeszkolenie zajęłoby wiele miesięcy. A więc — to po trzecie — kto
miałby przez ten czas obsługiwać Patrioty? Niemcy? Polacy? To
byłoby włączenie się NATO w wojnę.
Jednym słowem — Kaczyński wie, że Patrioty z Niemiec mogły trafić
do Polski lub nigdzie. Prezes zdecydował, że — ze względu na zimną
wojnę z Berlinem — nie chce niemieckiej broni w Polsce, udając
jednocześnie, że chodzi mu o Ukrainę. Tak czy inaczej — my się
cieszymy, że jest prezes. Bez niego Błaszczak nie wiedziałby, co ma
myśleć. I nie tylko on. Wiceminister finansów Artur Soboń oznajmił
właśnie, że Kaczyński zna się lepiej na finansach od szefowej
resortu finansów.
Prosta, gienij — jak powiedzieliby Vovan i Lexus, gdyby się do
prezesa dodzwonili.