Aug 10, 2024
Donald Tusk wziął się do rozliczeń na poważnie. Ogłosił, że już ponad 60 osób “z elity poprzedniej władzy” ma postawione zarzuty w sprawie jak mówi premier złego wydatkowania, sprzeniewierzenia albo wprost zawłaszczenia państwowych pieniędzy. Kwoty robią naprawdę wrażenie. Wystarczy je porównać z tym, czego rząd w tej chwili szuka w budżecie. Andrzej Domański na reformę składki zdrowotnej ma 4 miliardy złotych, a premier mówi o opisanych i udokumentowanych nieprawidłowościach na ponad 3 miliardy oraz kolejnych na ponad 2 miliardy. Cala kwota, którą 90 różnych podległych rządowi instytucji, ale także ministerstwa wydały na promocję polityków PiS i mówiąc wprost ich osobiste polityczne kampanie to 100 miliardów. Premier mówi o okresie od 2016 roku aż do wyborów w 2023. Nad tym resorty pracowały przez ostatnie pół roku. Nad audytami, kontrolami i sprawdzaniem wszystkich wydatków i ich celowości.
Rozliczenie PiS to jedna z podstawowych obietnic, które Donald Tusk złożył swoim wyborcom a od kilku miesięcy musiał odpowiadać na pytania dlaczego idzie tak wolno i czy w ogóle kiedyś do poważnych rozliczeń dojedzie. To, co premier ogłosił w tym tygodniu jest naprawdę poważne a skala robi wrażenie. Dla porównania, po audycie rządów PO-PSL, które PiS przeprowadziło w maju 2016 roku a o którym Prawo i Sprawiedliwość mówiło “tsunami nieprawidłowości” do prokuratury trafiło zaledwie kilka zawiadomień. Do sądów jeszcze mniej a żaden ze znaczących polityków Platformy czy Polskiego Stronnictwa Ludowego za nic nie odpowiedział, bo zwyczajnie nic nikomu nie udało się udowodnić. Teraz premier zapowiada, że będzie chciał odzyskać przynajmniej część pieniędzy jeśli nie od instytucji to od ich zarządów czyli od konkretnych ludzi.
Pieniądze rządowi są potrzebne, bo czas zacząć spełniać pozostałe obietnice. Wśród nich jedną z najbardziej palących są zmiany w składce zdrowotnej i jej obniżenie. Na razie resort finansów próbuje pogodzić bardzo kosztowną propozycję Polski 2050 z możliwościami budżetu i jakoś się to ministrowi Domańskiemu kompletnie nie składa. Ale ma się złożyć, bo konkretna propozycja musi paść przed końcem roku. Przedsiębiorcy nie zamierzają czekać w nieskończoność skoro to do nich Donald Tusk mówił w kampanii wyborczej i ich próbował przekonywać, że PiS ich po prostu okrada. Teraz przyszedł czas na spłacenie kampanijnych długów.
Minister Domański w ogóle ma słabe wakacje, bo musi też jakoś ogarnąć propozycje mieszkaniowe koalicjantów a tu każdy ma inny pomysł i inne warunki próbuje postawić reszcie towarzystwa. W dodatku nikt w tej sprawie nie zamierza ustąpić.
A jako wisienka na torcie występuje ministra funduszy i polityki regionalnej Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, która dość niefrasobliwie ogłosiła, że wyobraża sobie podniesienie wieku emerytalnego. Takiej burzy w koalicji rządzącej nie było dawno. To jedna z największych traum Donalda Tuska i jak sam ocenia największych jego błędów politycznych. Za podwyższenie wieku emerytalnego (które było rozłożone na 20 lat) Platforma Obywatelska zapłaciła najwyższą polityczną cenę, nie tylko przegrała wybory parlamentarne w 2015, ale przede wszystkim przegrała je znacząco. W PO jest nawet nie tyle niepisana, co bardzo wyraźnie wygłoszona przez lidera zasada, że jeśli pada jakiekolwiek pytanie o wiek emerytalny to odpowiedź zawsze musi brzmieć “nie, nie będziemy niczego zmieniać”. Pani ministra, która należy do Polski 2050, albo nie usłyszała premiera, albo się zagalopowała, albo po prostu znowu okazało się, że do polityki trzeba mieć doświadczenie. Od razu PiS rzuciło się do straszenia, że znowu Polacy będą zmuszani do pracy do śmierci, a politycy KO do odkręcania słów pani ministry. Zareagowali dosłownie wszyscy, łącznie z samą ministrą Pełczyńską - Nałęcz, która po dobie powiedziała, że wcale nie to miała na myśli.
Ale najgorętszym tematem wakacyjnych dywagacji na scenie politycznej pozostaje kto będzie kandydował na prezydenta. Ta kampania dopiero przed nami, ale na poważnie zacznie się z pierwszym sejmowym dzwonkiem. Znowu pojawiły się plotki, że Donald Tusk rozważa start w przyszłorocznych wyborach, ale jednocześnie sam premier przekonuje swoje otoczenie, że najpoważniejszym kandydatem jest Rafał Trzaskowski. Kandydatura Tuska ma być straszakiem na PiS, które jeszcze nie zdecydowało kogo wystawi w tym starciu. Teraz jak już partia zrobiła badania i wyszło, że ma to być młody, nieobciążony 8 latami rządów polityk, uległy wobec partii i prezesa, trzeba zrobić drugie badania, z których wyjdzie, że ma to być Zbigniew Bogucki, były wojewoda zachodniopomorski. Podobno z tych najbardziej wiernych. Wciąż jednak w grze są Mateusz Morawiecki i Mariusz Błaszczak, którzy zdecydowanie najlepiej przemawiają do starszego grona działaczy a pewnie także wyborców PiS.
Bardzo złe wieści przyniosły ostatnie sondaże Szymonowi Hołowni. Nieoczekiwanie wypadł nie tylko z II tury wyścigu prezydenckiego, ale spadł także z podium. Znalazł się nawet za Krzysztofem Bosakiem. Czy to oznacza, że zrezygnuje z wyścigu? Raczej nie, bo politycy rzadko racjonalnie oceniają swoje szanse, znacznie bardziej przywiązani są do własnych ambicji. Gdyby jednak miał zrezygnować to wyłącznie dla innych politycznych strategii, a to oznacza poważne przemeblowanie koalicji 15 października.