Mar 3, 2022
Maski opadły. Dziś — gdy rosyjskie tanki najeżdżają Ukrainę, gdy
bombardowane są miasta, gdy giną cywile — dokładnie widać, którzy
politycy Europie są sojusznikami Władimira Putina. Niestety, na
czele putinowskiego pochodu cyników podążają premier Węgier Viktor
Orbán oraz liderka francuskiego Frontu Narodowego Marine Le Pen —
nie tak dawno obwołani przez PiS głównymi sojusznikami Polski.
Autorzy „Stanu po Burzy” Agnieszka Burzyńska z „Faktu” oraz Andrzej
Stankiewicz z Onetu zachodzą w głowę, jak w ogóle mogło do tego
sojuszu dojść. Przecież dziś widać, że patron PiS Lech Kaczyński
miał całkowitą rację, przestrzegając latami przed agresywną
polityką Putina — w 2008 r. podczas ataku na Gruzję przewidział, że
następna będzie Ukraina. Mimo to po dojściu do władzy w 2015 roku
jego brat Jarosław Kaczyński rozpoczął intensywną współpracę z
proputinowskim Orbánem, a w ostatnich miesiącach dołożył sojusz z
finansową przez rosyjskie banki Le Pen. Szef PiS machnął ręką na
ich wschodnie sympatię — potrzebował obojga jako sojuszników w
wojnie z Unią Europejską. Podejmował Orbána oraz Le Pen w Polsce w
grudniu minionego roku, już gdy miał na stole przekazane polskim
władzom przez Amerykanów materiały wywiadowcze ostrzegające, że
Putin zaatakuje Ukrainę. Mimo takiego gigantycznego zagrożenia,
Kaczyński w najlepsze biesiadował z putinistami i zajmował się nie
wojną Rosji z Ukrainą, tylko własną wojną z Unią.
Co się stało, gdy doszło do ataku na Ukrainę? Pal licho, że
Kaczyński na tydzień zniknął. Ważniejsze jest to, że odpór Putinowi
daje ta znienawidzona przez PiS Bruksela, zaś sojusznicy PiS z
Budapesztu i Paryża szukają usprawiedliwienia dla agresji.
Autorzy „Stanu po Burzy” podkreślają, ze historia dzieje się na
naszych oczach — i są to bolesne obrazy. Z jednej strony trwa atak
Rosji na Ukrainę — i nie wiadomo, jak długo potrawa ten konflikt,
ile istnień pochłonie i czym się skończy. Z drugiej strony już
wiemy, że przestała istnieć jakakolwiek, nawet niewielka autonomia
Białorusi. Państwo Łukaszenki to dziś moskiewska kolonia z
rosyjskimi wojskami, które z terenu Białorusi atakują Ukraińców. W
dodatku białoruski dyktator pod lufami rosyjskich tanków
przeprowadził referendum w sprawie broni jądrowej, którego wynik
jest groźny dla Polski. Referendum było rzecz jasna nieuczciwe i
nielegalne, ale jego rezultat obowiązuje — Łukaszenka może
rozlokować rosyjskie rakiety z ładunkami nuklearnymi na terenie
Białorusi. Może być zmuszony to zrobić.
Tym mocniej należy trzymać kciuki za Ukraińców, którzy dziś walczą
za wolność swej ojczyzny i możliwość przystąpienia do Unii
Europejskiej. Autorzy „Stanu po Burzy” pokazują, jak od niemal
dwóch dekad rośnie znaczenie członkostwa w Unii dla Ukraińców,
zwłaszcza młodych. Jakby nie patrzeć to lekcja dla PiS, które w
członkostwie w UE dopatruje się zagrożenia dla suwerenności.
Ukraińcy sądzą dokładnie odwrotnie — że członkostwo w UE zapewni im
suwerenność. I płacą za to konkretną cenę — cenę krwi. W tym
kontekście wszystkie wojny PiS z Unią przez ostatnie lata wydają
się miałkie, krótkowzroczne i po prostu głupie.
Widać wyraźnie, że atak Rosji na Ukrainę przebudził Unię. Po raz
pierwszy w swej historii poza pieniędzmi i pomocą humanitarną,
Bruksela wyśle w rejon konfliktu broń — i jest to rzecz jasna broń
dla zaatakowanych Ukraińców. Biorąc pod uwagę, że broń na Ukrainę
dostarcza także wiele krajów NATO, wniosek jest jeden. NATO i Unia
wspierając Ukrainę stały się nieformalną stroną w konflikcie
zbrojnym, który określany jest jako „wojna zastępcza” — w którym
dwie strony starcia walczą za sobą pośrednio. Ale wojna Rosji z
NATO i Unią mrozi krew w żyłach nawet jeśli jest „zastępcza”.