Apr 24, 2021
Telewizja Polska wsparła
spiskowe smoleńskie teorie, emitując film Ewy Stankiewicz „Stan
Zagrożenia”. Wydźwięk filmu jest jasny — katastrofę przeżyło kilka
osób, a Rosjan należy podejrzewać o dobijanie rannych. Jednak to
nie te spiskowe teorie, wsparte przez TVP, stały się przedmiotem
awantury. Tak się złożyło, że awantura wybuchła wokół
zaprezentowanych przelotnie w tym filmie zdjęć Ewy Kopacz z
pracownikami moskiewskiego prosektorium, do których sama reżyserka
nie przywiązuje wielkiej wagi. Czy to nie jest świadome odwracanie
uwagi od niewygodnych dla PiS teorii Stankiewicz?
Obóz władzy nie chce problemów
ze Smoleńskiem, bo ma już wystarczająco dużo kłopotów.
W mijającym tygodniu z porządku
obrad Sejmu zdjęto chociażby projekt likwidacji Otwartych Funduszy
Emerytalnych. Powód? Pieniądze z OFE miałyby trafić pod kontrolę
człowieka premiera — Pawła Borysa. A na to absolutnie nie ma zgody
ze strony Zbigniewa Ziobry, który robi wszystko, by szkalować
Borysa i usunąć Morawieckiego.
W dodatku sędzia z nadania
Ziobry zablokował możliwość zatrzymania sędziego Igora Tuleyi,
który miał usłyszeć zarzuty ujawnienia tajemnicy. Jakaż to
tajemnica? To tajemnica Ryszarda Terleckiego, znanego jako pierwszy
hipPiS — jako w młodości był „dzieckiem kwiatem” i pozował do
nagich fotek, a dziś jest twardym narodowym
konserwatystą.
Czy TVP sfinansuje film o dobijaniu rannych w Smoleńsku?
Telewizja rządowa TVP zaprezentowała film Ewy Stankiewicz „Stan Zagrożenia” poświęcony katastrofie smoleńskiej. To obraz lansujący teorie spiskowe, choćby takie, że katastrofę przeżyło kilka osób. Tyle, że awantura nie wybuchła wokół tego typu spiskowych teorii Stankiewicz, które poprzez emisje filmu wsparła TVP. Awantura wybuchła wokół zaprezentowanych w filmie zdjęć Ewy Kopacz. Ówczesna minister zdrowia, która pojechała do Moskwy reprezentować polskie władze, opiekować się rodzinami smoleńskimi i czuwać nad sekcjami ofiar katastrofy smoleńskiej, fotografowała się z pracownikami moskiewskiego prosektorium — i to w dość swobodnym stylu. Pozowanie w prosektorium, zwłaszcza w obliczu takiej tragedii, nie było najlepszym pomysłem. Ale ważniejsze jest to, jak wyglądały relacje ówczesnych polskich władz z Rosją w pierwszych dniach po Smoleńsku. Ewa Kopacz pojechała do Moskwy 11 kwietnia, dzień po katastrofie smoleńskiej. Zabrała zespół lekarzy patomorfologów, by współpracowali z Rosjanami podczas identyfikacji ciał i sekcji. Ale niestety, nie wszystko w Moskwie wyglądało tak, jak powinno. W praktyce Kopacz została zostawiona sama sobie. Co prawda, na miejscu był z nią szef Kancelarii Premiera Tomasz Arabski, tyle, że od oglądania zwłok chodził zielony i nie stanowił większego wsparcia. Kopacz, które nie miała doświadczenia w relacjach międzynarodowych, a tym bardziej w relacjach z Rosją, nie udźwignęła tego ciężaru. Rosjanie robili więc, co chcieli, a Kopacz popełniła jeden, wielki błąd: udawała, że wszystko jest w porządku i mówiła rzeczy, które później okazały się nieprawdą. Słowa Ewy Kopacz o tym, że z wielką uwagą obserwowała pracę naszych patomorfologów ręka w rękę z Rosjanami, dementował później Andrzej Seremet, ówczesny prokurator generalny. Seremet przyznał, że kiedy polska delegacja pojawiła się w Moskwie, było już po sekcjach zwłok — Rosjanie zrobili je sami. Po powrocie do Polski natomiast, Ewa Kopacz złożyła w Sejmie deklarację, że cały teren katastrofy został dokładnie sprawdzony i przekopany na metr w głąb. Niedługo potem, stenogram jej wystąpienia został zmieniony. Jak się okazało, nie był badany cały teren katastrofy, a jedynie miejsca konkretnych znalezisk. Kiedy pojawiły się informacje o pomyleniu ciał ofiar i o tym, że w jednej trumnie znajdowały się szczątki kilku osób, mit współpracy z Rosjanami ostatecznie runął. W tym sensie zdjęcia ukazane w filmie Ewy Stankiewicz są ilustracją szerszego problemu, a nie głównym problemem. Zresztą sama reżyserka nie przywiązuje do tych zdjęć szczególnej wagi. Dla niej ważniejsze jest to, czy Rosjanie dobijali rannych. Twierdzi, że TVP sfinansuje jej kolejny film na ten temat. Czy Jacek Kurski wyłoży kilkaset tysięcy złotych na taki materiał?
Sędzia Ziobry sprzeciwił się prokuraturze Ziobry
W miniony czwartek Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego odmówiła
wyrażenia zgody na zatrzymanie i przymusowe doprowadzenie do
prokuratury sędziego Igora Tuleyi. Sędzia Tuleya konsekwentnie
odmawia stawienia się w prokuraturze, bo – jak podkreśla - nie
uznaje Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego za sąd, w związku z
czym dla niego decyzje tej izby nie są ważne. A co jest powodem
całej tej sprawy? Chodzi o wyjątkowo czuły majestat Ryszarda
Terleckiego, znanego jako pierwszy hipPiS — w młodości był
„dzieckiem kwiatem” i pozował do nagich fotek, a dziś jest twardym
narodowym konserwatystą.
Pod koniec 2016 roku PiS wpadł na pomysł, żeby pozbyć się
dziennikarzy z Sejmu, doszło do protestu mediów — 16 grudnia
dziennikarze przez jeden dzień w ogóle nie informowali o polityce.
Tego dnia podczas debaty w Sejmie, opozycja zaatakowała PiS za
plany usunięcia dziennikarzy z parlamentu. Do wybuchu doszło gdy
poseł PO Michał Szczerba, który zwrócił się do Marka Kuchcińskiego
per „Panie marszałku kochany”. Marszałek Sejmu, oburzony tym
zwrotem, wyrzucił posła z obrad. Doprowadziło to do okupacji przez
opozycję sali plenarnej Sejmu. Wtedy PiS przeniósł obrady do
mniejszej Sali Kolumnowej, nie wpuścił tam posłów opozycji i
przegłosował to, co chciał. Do prokuratury trafiło doniesienie, że
PiS złamało prawo, utrudniając udział w głosowaniach posłom
opozycji. Prokuratura, kierowana przez Zbigniewa Ziobrę, uznała
oczywiście, że wszystko było w porządku. I wtedy w sprawie pojawił
się Igor Tuleya — do niego trafiło odwołanie polityków opozycji od
decyzji prokuratury. Sędzia Sądu Okręgowego w Warszawie nakazał
prokuraturze wszcząć śledztwo jeszcze raz, ujawniając jednocześnie
zeznania Ryszarda Terleckiego, który przyznał, że wyrugowano wtedy
posłów opozycji z Sali Kolumnowej - tym samym naruszając prawo.
Prokuratura uznała, że ujawnienie tych zeznań było złamaniem
tajemnicy śledztwa. I właśnie z tego powodu — obnażenia Terleckiego
— sędzią Tuleyą zajęła się prokuratura. Izba Dyscyplinarna Sądu
Najwyższego złożona z ludzi Zbigniewa Ziobry zgodziła się na
postawienie mu zarzutów ujawnienia tajemnicy, dlatego uchyliła mu
immunitet i zawiesiła jako sędziego. Jednak Tuleya konsekwentnie
nie stawiał się do prokuratury na przesłuchanie w charakterze
podejrzanego, więc prokuratura złożyła wniosek do Izby
Dyscyplinarnej, by sędziego doprowadzić na przesłuchanie siłą.
Wszystko wydawało się formalnością. Ale niespodziewanie, tym razem
Izba Dyscyplinarna po dziesiątkach godzin rozpraw nie wyraziła
zgody na poranną wizytę smutnych panów u Tulei. Stało się to za
sprawą sędziego Adama Rocha, który dziś przez sympatyków obozu
władzy, odsądzany jest od czci i wiary. Roch to człowiek Ziobry.
Czy to przypadek, że nie zgodził się na spektakularne zatrzymanie
sędziego? A może to element większej układanki politycznej? Wszak w
obozie władzy wrze.
Kaczyński, Gowin i Ziobro podkładają sobie świnie
W niedzielę ma się spotkać tzw. „rada koalicji” — Jarosław
Kaczyński, Jarosław Gowin i Zbigniew Ziobro. Rozmowa została
umówiona przez mediatora, bo panowie w ostatnich tygodniach
praktycznie ze sobą nie rozmawiają, tylko podkładają sobie nawzajem
świnie. W mijającym tygodniu z porządku obrad Sejmu zdjęto
chociażby projekt likwidacji Otwartych Funduszy Emerytalnych.
Powód? Pieniądze z OFE miałyby trafić pod kontrolę człowieka
premiera - Pawła Borysa. A na to absolutnie nie ma zgody ze strony
Ziobry, który robi wszystko, by szkalować Borysa i usunąć
Morawieckiego. Czy koalicja rządząca jest jeszcze w stanie zrobić
cokolwiek wspólnie? Prezes PiS bardzo źle znosi sytuacje, w których
jest politycznym impotentem — nie może rządzić, a jedynie
administruje. Receptą mogłyby być przyspieszone wybory, poprzedzone
wyrzuceniem Ziobry i Gowina ze Zjednoczonej Prawicy. Ale czy
wcześniejsze wybory są możliwe? Wszyscy ludzie, którzy dzięki PiS
trafili do instytucji publicznych i spółek skarbu państwa są
przerażenie takim scenariuszem. Boją się, że Kaczyński nie wytrzyma
stanu bezradności, podejmie ryzyko wyborcze — i że przegra, co
będzie oznaczać czystkę wśród beneficjentów państwowej kasy.
Blokowany przez koalicjantów program gospodarczy Nowy Ład,
przygotowywany przez Mateusza Morawieckiego, wygląda jak program
wyborczy PiS.
Znalazł się w nim między innymi pomysł kwoty wolnej od podatku na
poziomie 30 tysięcy złotych (czyli każdy kto zarobi do 30 tys. zł
rocznie, nie płaci podatku dochodowego). To plan przekupienia
wyborców, bo w takim wariancie ogromna część emerytów — czyli
żelaznego elektoratu PiS — uniknie płacenia podatku. Kaczyński
liczy, że dzięki temu PiS uda się dobić od 30 procent w sondażach i
w razie przyspieszonych wyborów, utrzymać władzę. Kaczyński jest
już bardzo zmęczony koalicjantami, a z kolei Ziobro i Gowin
zakładają, że niezależnie od wyniku spotkań umawianych przez
mediatorów, w kolejnych wyborach nie będzie dla nich miejsca na
listach PiS.