Jul 9, 2022
Każde posiedzenie Rady Polityki Pieniężnej, na którym podnoszone
są stopy procentowe, wywołuje u Jarosława Kaczyńskiego palpitacje
serca. Każda podwyżka to niechybny znak, że rekordowa od
ćwierćwiecza inflacja wciąż nie powiedziała ostatniego słowa. Choć
Kaczyński jeżdżąc po Polsce nawija swoim słuchaczom makaron na
uszy, epatując miliardami, które przez 7 lat rządów dało im PiS, to
tego boi się najbardziej: że wszystkie programy socjalne PiS
ekspresowo stracą polityczny powab wobec drastycznych podwyżek cen
chleba i benzyny.
Na to właśnie liczy szef Platformy Donald Tusk — on poczuł krew.
Nie chyli już czoła wobec 500 plus i niższego wieku emerytalnego,
mówi wyłącznie o „pisowskiej drożyźnie”, by wbić wyborcom do głów,
że to Kaczyński i jego ludzie w Narodowym Banku Polskim odpowiadają
za dramatyczny wzrost cen. Tusk wyraźnie pokazuje, że bohaterem
rozpoczynającej się, rekordowo długiej kampanii wyborczej będzie
kontrowersyjny szef NBP Adam Glapiński, który spóźnił się z reakcją
na rosnące ceny jeszcze przed wojną w Ukrainie. Szczęście Tuska
polega na tym, że to niejedyna słabość Glapińskiego, który uwielbia
otaczać się dobrze opłacanymi, niekoniecznie kompetentnymi
współpracowniczkami. „Dwórki” Glapińskiego to niewygodna sprawa dla
PiS, bo partia przez lata nic z tym nie zrobiła. Ale — z drugiej
strony — czemu miała zrobić, skoro Kaczyński sam wykorzystuje ten
sam mechanizm? Wszak ma „dwórkę” w Trybunale Konstytucyjnym — nawet
z nią imprezuje. Maile wykradzione z prywatnej skrzynki szefa
Kancelarii Premiera Michała Dworczyka pokazują, że szefowa TK Julia
Przyłębska konsultowała z przedstawicielami władzy co najmniej
terminy rozpraw w sprawach, które miały konsekwencje finansowe dla
budżetu państwa. W tym sensie interes władzy był dla niej
istotniejszy od sytuacji osób, których dotyczyły rozpatrywane
sprawy, choćby kobiet na emeryturach czy odbiorców świadczeń
opiekuńczych. „Stan po Burzy” — który w tym tygodniu prowadzą
dziennikarze Onetu Andrzej Stankiewicz oraz Kamil Dziubka —
pokazuje analogie między Przyłębską, a sędzią Ryszardem Milewskim,
słynnym szefem gdańskiego sądu w czasach rządów Platformy. Milewski
został przyłapany na chęci ustawiania terminów rozpraw w sprawie
afery Amber Gold pod oczekiwania władzy — nagrał go przedstawiciel
„Gazety Polskiej”, podający się za współpracownika Donalda Tuska.
Wówczas PiS — kontrolujące „Gazetę Polską” — grzmiało, nazywając
Milewskiego „sędzią na telefon”. Milewski stracił posadę prezesa i
został przeniesiony do sądu w Białymstoku, gdzie do dziś jest
szeregowym sędzią. Przyłapana na chęci ustawiania terminów rozpraw
pod oczekiwania władzy Julia Przyłębska to pisowska wersja „sędzi
na telefon” — w dodatku wpadła naprawdę, a nie podczas prowokacji
dziennikarskiej. Konsekwencje? Dom z (ogrzewanym) basenem pod
Warszawą, służbowy apartament w centrum stolicy, samochód z
kierowcą i ochrona na nasz koszt. Nasz „sędzia na telefon” jest
lepszy od waszego „sędziego na telefon” — „Stan po Burzy” pokazuje
mechanizmy, które prezes Kaczyński stosuje wobec swej „dwórki”. Nie
ma się co dziwić — bez „Przyłębskiej na telefon”, rządy PiS w
obecnej postaci nie byłyby możliwe. To ona zatwierdza i uchyla
wszystko, co każe jej Kaczyński — w tym sensie to prezes PiS rękami
swej „dwórki” decyduje, co jest zgodne z Konstytucją, a co nie.